W 1949 roku Clement Mathieu, bezrobotny nauczyciel muzyki, dostaje pracę jako opiekun i wychowawca trudnych dzieci mieszkających w Domu Poprawczym. Wyjątkowo rygorystyczny dyrektor nie potrafi zapanować nad nieposłuszną i buntującą się co i rusz gromadą. Wprowadzając ich w magiczny świat muzyki, Mathieu zmienia ich życie... Reżyserski debiut Christophe’a Barratiera to ponadczasowa historia niezwykłego dzieciństwa, jakie staje się udziałem barwnej zbieraniny zagubionych dzieciaków, szukających swoich własnych ścieżek w świecie rozpaczy, głębokiej tęsknoty, ale też słodkich sekretów i zabawy do łez. Film nie schodzi z afisza we Francji od pół roku, pozostając w ścisłym gronie najpopularniejszych tytułów kinowych. Obejrzało go już 7,5 mln widzów, co czyli PANA OD MUZYKI wielkim rywalem Amelii o tytuł największego przeboju kina francuskiego ostatnich lat. Sukces tym większy, że znacznie przewyższa sumę wyników poprzednich filmów muzycznych: Orkiestra, Symfonia życia i Koncert na 50 serc. PAN OD MUZYKI kręcono w zamku w prowincji Puy-de-Dome i zarówno sceny plenerowe jak i we wnętrzach wyróżnia szczególna atmosfera. Zdjęcia Dominque Gentil’a nadają historii bajkowy charakter lecz jak to w bajkach bywa nie stroni się od mrocznych tonów i ważkich tematów.
Wywiad z reżyserem
Dlaczego wybrał pan "Słowiczą Klatkę" Jeana Dreville’a z 1945 na swój pełnometrażowy debiut reżyserski? Po nakręceniu krótkometrażowego "Les Tombales" szukałem tematu na film pełnometrażowy. Notatki jakie robiłem związane były z moim wczesnym dzieciństwem, emocjami, jakie przeżywałem w wieku 4-8 lat. Marzyłem również, biorąc pod uwagę moje muzyczne wykształcenie, aby temat filmu miał związek z muzyką. Połączenie muzyki i dzieciństwa zawiodło mnie do "A Cage of Nightingales". Widziałem ten film w telewizji, mając siedem czy osiem lat, w 1970 czy 71 roku. Niesłychanie mnie wzruszył, choć teraz jest praktycznie zapomniany. Nie uznano go za arcydzieło kina francuskiego i dzięki temu łatwiej jest go zaadaptować. W mojej pamięci pozostały dwie rzeczy: emocje związane z dziecinnymi głosami i postać niespełnionego muzyka, który próbuje zmienić otaczający go świat i ludzi. To, co wywiera na mnie największe wrażenie w filmach, to jednostka, starająca się uczynić świat lepszym. Być może mój film zachęci innych do podejmowania takich prób. Lubię identyfikować się z głównym bohaterem. Nauczanie Clementa Mathieu nie ogranicza się do lekcji muzyki, on daje lekcje życia. Mój film ma trzy wątki: wczesne dzieciństwo, muzykę i przekazywanie pasji. Nie kusiło pana, by przenieść akcję do współczesności? Nie. Z prostego powodu. Współczesna historia o człowieku, który uczy dzieci śpiewać musiałaby opisywać współczesne dzieciaki. Oznaczałoby to poruszanie takich tematów, jak permanentne bezrobocie, przestępczość wśród młodzieży, problemy z asymilacją, a o tym nie chciałem mówić. Chodzi również o pozycję głównego bohatera. Mathieu jako współczesny nauczyciel miałby zupełnie inne priorytety. Nie miałby nic wspólnego z nauczycielem muzyki z lat 50-tych. Dlaczego kładzie pan akcent na dzieciństwo? Bo jest to temat uniwersalny. Spojrzenie na siebie przez pryzmat przeszłości pozwala uciec od bieżących spraw i skoncentrować się na tym, co dzielą wszyscy ludzie na świecie: poczucie niesprawiedliwości i odrzucenia, które odczuwa dziecko, gdy rodzice je porzucili lub umarli, bunt i zahamowania, które z tego wynikają. Bez względu na pochodzenie społeczne dzieci obsadzonych w filmie, wystarczyło, że założyły filmowy kostium i stały się dziećmi nękanymi przez te same lęki, pragnienia i smutki. Dlaczego akcja rozgrywa się w 1949 roku? Akcja rozgrywa się w tym okresie nie bez powodu. Po wojnie zakładano wiele placówek integracyjnych dla dzieci, nazywanych "domami poprawczymi". W tym czasie utworzono Służbę Ochrony Młodzieży, która wypracowała dla dzieci inny status niż dla dorosłych. To były początki oficjalnej psychologii dziecięcej, ze wszystkimi jej późniejszymi zawirowaniami. Robiono portrety psychologiczne dzieci, w chwalebnym celu "nadzorowania" ich. Metody te, przywołane w filmie, do dziś wywołują wiele kontrowersji. Późne lata 40-te były bolesnym okresem. Dopiero co skończyła się wojna i, jak we wszystkich momentach kryzysowych, rodziców pochłaniały większe problemy, niż wychowywanie dzieci. Czy od razu zobaczył pan Gerarda Jugnota w roli Clementa Mathieu? Tak. Jest on również koproducentem filmu. Mam do niego ogromne zaufanie. Jest inteligentnym czytelnikiem. Przeczytał wszystkie trzy wersje scenariusza, za każdym razem dając mądre rady. Ma niesłychaną intuicję jeśli chodzi o scenariusze, umie przewidzieć oczekiwania widzów, w najlepszym znaczeniu tego słowa. Jego wkład był nieoceniony. Poznał mnie z Philippem Lopesem-Curvalem, z którym napisał "Monsieur Batignole". Philippe miał kilka świetnych pomysłów, szczególnie dotyczących psychologicznego pogłębienia postaci: dyrektora szkoły, zagranego przez Francoise’a Berleanda, dla którego dzieci były symbolem zmarnowanej kariery, czy też Chaberta, zagranego przez Kada. Jak szukał pan dzieci? Przede wszystkim chciałem, by rolę małego solisty grał prawdziwy śpiewak. Widziałem, że nie będzie to łatwe, ale miałem ogromne szczęście. Podczas podróży przez Francję, w czasie której przesłuchiwałem małych chórzystów, odkryłem Jeana-Baptistę Mauniera, solistę "Petits chanteurs de Saint-Marc" w Lyonie. Miał wyjątkowo poruszający głos. Po próbie aktorskiej podjąłem decyzję. Jeśli chodzi o resztę chórzystów, nie chciałem zatrudniać "zawodowych" małych aktorów, aby uniknąć syndromu "tresowanej foki". Szukaliśmy dzieci w regionie Auvergne, gdzie planowaliśmy zdjęcia. Sylvie Brochere wyszukiwała talenty w szkołach podstawowych i gimnazjach w Clermont-Ferrand. Po przesłuchaniu 2000 dzieci, miałem wystarczającą liczbę "aktorów’, by skompletować obsadę. Najpierw śpiewali z podkładem nagranym przez chór z Lyonu, ale choć byli kompletnymi nowicjuszami, bardzo szybko nauczyli się wszystkich piosenek na pamięć i śpiewali je z nieprawdopodobną energią. Co jeszcze było ważne, oprócz obsady? Scenografia. Chciałem odtworzyć klimat tego surowego i przerażającego miejsca – pozwalając by emocje wzięły górę nad realizmem. Chciałem, aby budynek był szczególnie wielki, przygniatający i nieprzyjazny, żeby łatwiej wyrazić wrażenia dziecka, dla którego wszystko jest większe i bardziej imponujące, niż jest w rzeczywistości. A muzyka? Nad muzyką zaczęliśmy pracować z Bruno Coulaisem 9 miesięcy przed rozpoczęciem zdjęć. Chciałem uniknąć klimatu dziecięcych chórków śpiewających kolędy. Muzyka miała być mocna, nie pochodząca z powszechnego repertuaru. Muzyka odzwierciedla stan ducha Celementa Mathieu, więc zróżnicowaliśmy gatunki i klimaty muzyczne zgodnie z ewolucją bohatera. Teraz, gdy film jest już gotowy, co pan z niego wynosi? Poczucie, że podświadomie nosiłem się z tą historią od długiego czasu. Opowiedzenie jej pozwoliło mi rozprawić się z pewnymi zdarzeniami z własnego życia, kiedy byłem małym muzykiem. To była dobra terapia, pozwalająca na zamknięcie pewnych spraw z dzieciństwa, które może nie było nieszczęśliwe, ale obfitowało w trudne momenty, i uczyniło mnie zbyt kruchym. Miałem możliwość opowiadania o muzyce, która jest moją życiową pasją. Podobnie jak Clement Mathieu, nigdy nie zrobiłem muzycznej kariery. Pewnego dnia wszystko rzuciłem. Wiedziałem, że kiedyś będę musiał o tym opowiedzieć, żeby ocenić, czy ruch ten był aktem odwagi czy tchórzostwa. Można mnie rozszyfrować przez pryzmat bohaterów filmu, również... dyrektora szkoły.
Wywiad z Gérardem Jugnotem
Jak został pan Clementem Mathieu? Od dawna znam się z Christophem Barratierem. Obaj uwielbiamy stare kino francuskie i aktorów nazywanych "ekscentrykami", na czele z Noelem Noelem. Pewnego dnia Christophe powiedział mi, że marzy o nakręceniu swojej wersji "A Cage of Nightingales". Ostrzegłem, go, że może z tego wyjść trącąca myszką historią o nauczycielu ratującym dzieci przed osamotnieniem zajęciami w chórku. Uważałem, że powinien zrobić film współczesny, osadzony w niezbyt odległej przeszłości, ale nie w czasach dzisiejszych, ponieważ musiałby wtedy nakręcić film o nauczycielu uczącym dzieci rapowania. W końcu, bardzo sprytnie, Christophe umiejscowił akcję w okresie powojennym, ale dołączył bardzo wzruszającą scenę rozgrywającą się współcześnie, w której bohater wspomina przeszłość i zdaje sobie sprawę, że zawdzięcza swój sukces komuś, o kim zapomniał, komu pozwolił wypaść ze swojego życia. To film bardzo nostalgiczny, niesłychanie szczery i nietypowy, taki jakie lubi produkować Jacques Perrin. Czytał pan kolejne wersje scenariusza? Tak. Pierwsza wydawała mi się zbyt łagodna. Dlatego poprosiliśmy o pomoc Phillipa Lopesa-Curvala, którego znam od dawna. Poprawił on scenariusz, dodając ostrości i pogłębiając postaci. Co zadecydowało, że zaangażował się pan w ten film? Kilka rzeczy. Na pewno zaskakujący aspekt muzyczny: muzyka wnosi dynamikę do historii, szczególnie śpiewające dzieci. Widać, że Christophe ma takie samo zamiłowanie do filmu, jak i do muzyki. Skomponował nawet razem z Bruno Coulaisem pieśni do ścieżki dźwiękowej. W rezultacie powstał film, który nosi wyraźne piętno wielkich uczuć i poruszającej siły. Ma w sobie urok pisania kredą na tablicy, urok naszego przebrzmiałego dzieciństwa. Pańskiego dzieciństwa? Przypomina mi moje dzieciństwo w latach 60., które nie było może tak surowe, ale równie mocno wypełnione nudą i poczuciem rezygnacji. To coś bardzo uniwersalnego. Jak opisałby pan swojego bohatera? To postać chaplinowska. Człowiek przegrany, który nie odniósł sukcesu jako muzyk, ale poprzez swoje uczynki umożliwia to innym. Przekazuje płonącą pochodnię innym, to bardzo wzruszające. Ludzie tacy jak on, spuszczają zasłonę nad swoim osobistym życiem. Wielu nauczycieli ma w sobie taki altruizm. To nasuwa pytanie, na czym właściwie polega życiowy sukces. Co pomagało panu w grze? Zwracałem uwagę na szczegóły wyglądu zewnętrznego. Nosiłem stare buty, nigdy nie zmieniałem garnituru, tej samej wytartej marynarki. W scenach z chórem, dyrygent uczył mnie prawidłowych gestów. Granie z dziećmi jest nietypowe. Nakręciłem wiele filmów z dziećmi. One cię prowadzą. W czasie fali upałów siedziałem w klasie z 40 dziećmi, które były bardzo miłe, ale mogły wykończyć swoją energią. Wypuszczenie ich z klasy trwało 15 minut, a ściągnięcie z powrotem – 2 godziny. Na planie panował zarówno luz, jak i dyscyplina. W czasie zdjęć pokazywano właśnie parę moich filmów w telewizji, które spowodowały, że dzieci poczuły do mnie więcej sympatii i szacunku. Po pracy opowiadały mi o swoich problemach, uczuciach, czy rzeczach, które je śmieszą. Ostatni dzień był okropny. Wszystkie dzieciaki płakały. Czułem się jak nauczyciel opuszczający dzieci na koniec roku. Znałem ich wszystkie dziwactwa. Te, które od razu rzucają się w oczy, i te ukryte. Cały czas musiałem uważać, by nikogo nie faworyzować. Oczywiście, pomagałem im grać, być naturalnym na planie. Dlaczego został pan współproducentem tego filmu? W ten sposób pokazałem, że zależy mi na tym filmie, że jestem w niego zaangażowany. Ale największe ryzyko podjął Jacques. Nie miał żadnych wątpliwości, gdy trzeba było powtarzać sceny, dostarczać tyle środków, ile było niezbędne, by uzyskać najlepszy efekt. On wie, do czego służą pieniądze – do robienia filmów. Czy były sceny, których się pan obawiał? Tak, sceny z chórem. Jednak okazały się cudowne, ponieważ dzieci, które na początku zdjęć śpiewały do podkładu z nagranych wcześniej piosenek i robiły to okropnie, pod koniec filmu śpiewały już perfekcyjnie, zupełnie jak w filmie. Odkryłem siłę śpiewu. Wielu ludzi śpiewa w chórach, bo śpiew cię wyzwala. Co wyniósł pan z filmu? Film zaczyna się w chmurach, a kończy w blasku słońca. Może dlatego, że często czuję się jak starzejące się dziecko, ale zdjęcia z tymi dzieciakami, nostalgia za dzieciństwem, wszystkie te emocje miały w sobie coś z fantastycznego letniego obozu.
Media o filmie
Obrazy związane z dzieciństwem, z pierwszymi emocjami, są nam bardzo drogie. Późniejsze wspominanie wydarzeń z tego okresu przygotowania do życia sprawia, że stają się tym bardziej niezatarte. Ulotne radości i momenty głębokiego smutku mijają, ale nigdy nie zostają wymazane. Jeśli jakiś dźwięk, piosenka, refren związane są z tymi odległymi wspomnieniami, stają się one tym bardziej nieusuwalne. To właśnie ujęło mnie w scenariuszu Christophe’a Barratiera PAN OD MUZYKI. Surowa szkoła z internatem, buntownicze dzieciaki i chór, który je jednoczy – wszystko to stanowi idealny symbol dzieciństwa. Jacques Perrin, producent. … emanował inteligentnym optymizmem (…). Pewność ręki reżysera-debiutanta i niejednoznaczna kreacja (...) Gérarda Jugnota ustrzegły film przed ckliwością "Klatki słowiczej" Jeana Dréville’a z 1943, której "Chórzyści" to remake. To niezła recepta na wejście do zawodu: po sześćdziesięciu latach odtworzyć współczesnymi środkami ekspresji obiecujący wątek, którego pierwowzór oglądają głównie historycy kina. Jerzy Płażewski, Kino IX/2004 ...stał się niemal cud (...) Barratierowi udało się obudzić prawdziwe emocje, które odczuwa się bez najmniejszego zawstydzenia czy wrażenia, że jesteśmy zakładnikami czyjegoś przerostu dobrych chęci PAN OD MUZYKI jest na to zbyt subtelny i zapewnia przytulne schronienie przez półtorej godziny. To bez wątpienia zapowiedź sukcesu przewidywalnego, ale nie wymuszonego. Mathieu Carratier, Premiere III/2004
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.